wtorek, 12 kwietnia 2011

Nie bądź dywan czyli o durnym formułowaniu CV.

Z racji paskudnej przypadłości polegającej na kierowaniu zespołem zostałem zmuszony do przeprowadzenia w ostatnich dniach procesu rekrutacji. Procesu tego nie lubię bo zmusza mnie do obcowania z tymi cechami, które ludzie uważają za szczególnie istotne w pracy prawnika, a co za tym idzie godne wyeksponowania. A nie są to cechy, które szczególnie lubię u kogokolwiek. Szczerze mówiąc większość ludzi myśli ze prawnik musi być skrzyżowaniem psychopaty z Mowglim wychowanym w dżungli i stara się tak zaprezentować. Ostatnie dni były dla mnie szczególnie trudne bo zmuszony byłem do jednoczesnej rekrutacji na stanowisko prawnika do tego, co uczenie rózne głąby od zarządzania nazywają litigation, ja zaś "kauzyperdą bojowym" oraz równolegle na stanowisko asystenta od prostych pism i obsługi ksero. Ciężki ten wysiłek zaowocował szeregiem przemyśleń dotyczących tego czego absolutnie nie robić jeśli się chce dostać tego typu prace.
oto garść porad

1. Miej człowieku jakieś zainteresowania. Do wyrzygania doprowadzają mnie CV, w których po kilku stronach doświadczenia w kancelariach czy praktyk w sądach czytam "hobby: prawo takie lub inne, postepowanie owakie". Czyli co? harujesz bracie po 10 godzin w robocie nad pismami, przychodzisz do domu i czytasz do poduszki KPC? Jesteś świrem? Robotem? Boisz się ludzkich odruchów?

2. Wykaż się minimum koncentracji. Co najmniej 10 listów motywacyjnych zaczynało się od kwestii "już w brzuchu mamusi marzyłem o pracy w Państwa firmie" ale adresowane były do kogoś innego. Jestem drugim wyborem, bo się nie udało spełnić marzeń? To spadaj. Jak mi apelacje wyślesz  do złego sądu to sp... sprawe.

3. Czytaj ze zrozumieniem. Jak pisze w ogłoszeniu "wykształcenie prawnicze lub ostatnie lata studiów prawniczych" to co to może znaczyć? Hm...? pewnie jak jesteś po AWF-ie też się nadasz. Wysyła delikwent po psychologii albo politologii CV na takie ogłoszenie a potem się żali  w gazetach "oj nie ma pracy dla absolwentów wysłałem trzysta w ostatnim tygodniu i nic, nawet się nie odezwali". Po co mam sie odzywać? Żeby ci powiedzieć, że nie umiesz czytać panie magistrze?

4. Nie wszystko musisz napisać. Dobre pisanie to przede wszystkim sztuka skreślania. Napisz to co istotne. Wybrałem do rozmów zdecydowanie więcej jednostronnicowych CV z konkretami niż takich, które na kilku stronach mają wspominki typu w '96 pracowałem w Kołobrzegu na zmywaku a w 2000 robiłem konferencje wegetarian pt. "Żryj szpinak". Będziesz startował na szefa kuchni to zdążysz to wpisać a wywalisz studia prawnicze.

5. Nie bądź dywan. A przynajmniej tego nie pokazuj. Dywan to ktoś kto chce się rozwijać w wielu kierunkach. Studia socjologiczne, kurs zamówień publicznych, nauki polityczne  na uniwersytecie tu, a filozofia tam. A niemalże bym zapomniał w międzyczasie zrobiłem studia prawnicze. Szczerze podziwiam ale cie nie zatrudnię bo chcę kogoś do roboty. Będziesz trzaskał takie same pozwy to mi sie po miesiącu znudzisz i albo sie pożegnamy albo będziesz siedział sfrustrowany i odwalał fuszerke.

6. Zachowaj minimum szacunku dla tego kto będzie czytał. Do łez /ze śmiechu/ doprowadziło mnie CV, w którym pierwsza strona była złożona z kolorowego zdjęcia apetycznej blondynki w koszulce z krótkimi ramionkami i kilku referencji typu byłam hostessą tutaj i tam, a na końcu drugiej drobnym maczkiem informacja "jestem w trakcie robienia doktoratu z nauk prawnych w ...." Naprawdę myslisz dziewczyno, że myślę fajfusem? Chciałabyś pracować w takim miejscu i z takim szefem?  

i chyba najważniejsze:

7. Błagam,błagam, błagam. Nie korzystaj z szablonów do pisania CV. Jeśli musisz to obejrzyj jak wyglądają i napisz samemu zachowując z grubsza układ. Znamienne, że absolwenci tej samej uczelni korzystają z tego samego szablonu. Uczą ich tego na szymelach czy co? Jak masz zrealizować podstawowy cel wysłania CV czyli wyróżnienie się z tłumu jeżeli masz takie samo CV jak 10 przed tobą i 10 po?

* Wszystkie powyższe przykłady są oparte na autentycznych CV, wyjąwszy tytuł konferencji wegetarian, która w rzeczywistości nazywała się "sport i szpinak". Tak czy siak nie znosze szpinaku.   

wtorek, 11 stycznia 2011

Sędzia jaki jest (nie)każdy widzi

Ulubionym rodzajem moich sędziów nie są wcale tacy, którzy zawsze uwzględniają moje stanowisko. Owszem wygrana to sprawa przyjemna, ale kiedy mam poczucie, że wygrałem niesłusznie zawsze lekki niesmak pozostaje. Nie wielbię bezgranicznie sędziów miłych i uprzejmych, bo choć zawsze lepiej procesować się w dobrej atmosferze to sędzia nie jest od tego żeby go lubić. Dobrze, gdy sędzia sprawnie organizuje przebieg postępowania, choć nie jest to umiejętność niezbędna zwłaszcza jak ma dobrego protokolanta, który zadba o sensowne terminy. Jest natomiast cecha, bez której nawet chodząca encyklopedia prawa nie nadaje się do orzekania w sprawie czapki gruszek. To cechą jest odwaga podejmowania decyzji. „Świetny z niego żołnierz, ale mało decyzyjny” powiedział kiedyś Napoleon, gdy spytał go marszałek Ney czemu nie awansuje wyróżniającego się oficera na generała. „Świetny sędzia ale boi się podjąć decyzji” to zdanie, które zawiera sprzeczność w swej treści.
Sędziemu, który potrafi podjąć decyzję, a  co najważniejsze potrafi ją podjąć w rozsądnym czasie naprawdę wybaczyć można bardzo dużo. Przykłady można mnożyć w nieskończoność co zapewne nie ma sensu, ale ku uciesze czytających kilka wypadałoby podać. Nie mam przykładowo pretensji do sędziego, który – w ramach szykany za zgłaszanie zastrzeżeń w trybie 162 KPC – wyznaczał mi rozprawy w mieście oddalonym o 700 km na godzinę 8 rano w poniedziałek. Nie mam do niego pretensji, bo potrafił na pierwszej rozprawie ocenić wszystkie zgłoszone wnioski dowodowe i określić, które dopuszcza i kiedy chce je przeprowadzić, a które oddala i dlaczego. Z uśmiechem wspominam panią sędzię, która  przedstawiła 40 minutowy wykład na temat prawa /a konkretnie jego nieznajomości przeze mnie i pełnomocnika drugiej strony ;-P/, bo potrafiła go zakończyć decyzjami odnoszącymi się do wszystkich aspektów dochodzonego roszczenia.
Być może osobom, które z sądem mają do czynienia sporadycznie wydaje się, że właśnie takie działanie jest podstawowym obowiązkiem sądu i jest to standard a nie wyjątek. /Z naciskiem na „sporadycznie” i „wydaje się”/. Rzeczywistość wymiaru sprawiedliwości nie jest określana przepisami procedury lecz wszechogarniającym strachem przed uchyleniem wyroku w sądzie wyższej instancji i zepsuciem sobie tym statystyki. Strach tego typu paraliżuje procesy zarówno od strony organizacyjnej, jak i merytorycznego orzekania.  W tej pierwszej sferze przez bezrefleksyjne dopuszczanie wszelkich zgłoszonych wniosków dowodowych, bez względu na to czy mają sens czy nie. Przez uzupełnienie wniosków  działaniem sędziego z urzędu. Przez samodzielne formułowanie tez dla biegłego nawet, gdy strona jest reprezentowana przez profesjonalistę, a skrajnych wypadkach modyfikowanie takich wniosków przez zmianę dziedziny biegłego. W jednym przypadku odbębniłem 4 terminy i 6 miesięcy postępowania tylko z tej przyczyny, iż sąd zastanawiał się „jakie by tu jeszcze dowody przeprowadzić” choć obie strony zgodnie stwierdziły że stan faktyczny sprawy został wystarczająco wyjaśniony i sprawa „dojrzała do wydania wyroku”. W innej sprawie rozprawa miała 4 terminy mimo, ze obie strony reprezentowane przez profesjonalistów zgodnie stwierdziły, ze stan faktyczny sprawy nie jest sporny, zaś spór dotyczy jedynie interpretacji prawa i nie zgłosiły żadnych wniosków dowodowych. 4 terminy były poświęcone wnioskom, które sąd powołał z urzędu na okoliczności, które nie były sporne. Przykłady te podaje, że usprawiedliwić tezę, iż decyzyjność jest raczej w sądzie cywilnym wyjątkiem niż regułą. Dla sprawiedliwości dodajmy, iż strach przed uchyłem wyroku nie jest pozbawiony podstaw, bo sądy drugiej instancji często uchylają wyroki z przyczyn, które można by określić mianem pretekstów a nie uzasadnienia prawnego dla uchylenia.
Funkcjonując w takiej rzeczywistości każde odstępstwo od utartych schematów orzekania po linii dawania minimum pretekstów sądowi wyżej instancji do przyczepienia się do wyroku zasługuje na uwagę i docenienie. Szczególnie w mijającym roku zapadły mi w pamięć dwie sprawy – sędziów je prowadzących będę szanował choćbym przegrywał u nich wszystkie pozostałe sprawy. Zarówno uzasadnienie, jak i sam opis sytuacji nagradzanej zrozumiały będzie zapewne jedynie dla prawników, tym niemniej nie jest to blog o sadzeniu i pielęgnacji kapusty, więc je przedstawię.
Pierwsza sprawa dotyczyła wniosku o przewrócenie terminu na apelację. Powód reprezentowany przez adwokata, któremu zapomniało się powiadomić klienta o wyroku. Sprawa prosta jak konstrukcja cepa – po otwarciu pierwszego lepszego komentarza wysypuje się multum orzeczeń o tym, że zaniechania pełnomocnika są jak zaniechania strony i niedotrzymanie terminu wynika wtedy z winy strony. Proste oddalenie wniosku a uzasadnienie samo się pisze. Na rozprawie pełnomocnik wnosi o przesłuchanie strony a strona zeznaje, iż o wyroku dowiedziała się kiedy wystosowała do przeciwnika propozycję ugodową a ten jej w połowie lipca odpisał, że sprawa już została prawomocnie przesądzona. Na takie dictum zmieniłem stanowisko i wniosłem o odrzucenie wniosku a nie jego oddalenie, bo wniosek był z polowy sierpnia a art. 169 § 1 KPC zawiera tygodniowy termin zawity. Adwokat zczerwieniał wniósł o ponowne uzupełniające przesłuchanie strony wypychając klienta  niemalże siłą. Tenże zmienił zeznania „to chyba było jednak już w sierpniu” a po  odebraniu od niego przyrzeczenia i pouczeniu o odpowiedzialności za fałszywe zeznania już w ogóle niczego nie pamiętał. Decyzja była o tyle ciekawa co niespodziewana  - sąd wniosek.odrzucił. Pani sędzia, przepraszam Pani Sędzia nie dała wiary wyjaśnieniom przy ponownym wysłuchaniu i wskazała, że ewidentnie delikwent został między jednym a drugim słuchaniem pouczony przez pełnomocnika. Dlaczego o tym piszę? Bo sąd miał do wyboru rozwiązanie proste, z mocnym uzasadnieniem i bez szans na skuteczne wniesienie środka zaskarżenia czyli oddalenie wniosku ze względu zawinione niedotrzymanie terminu na apelację. Zamiast tego wybrał rozwiązanie trudniejsze, wymagające większego wysiłku przy uzasadnieniu a wybrał je tylko dlatego że UWAŻAŁ ŻE BYŁO SŁUSZNE. Czapki z głów.
Druga sprawa jest prostsza i bardziej zrozumiała dla laików. Otóż w uzasadnieniu wyroku /poziom okręgu/ znalazłem półtorastronicowe rozważania polemiczne z wyrokiem Sądu Najwyższego. Nie miały istotnego znaczenia dla sprawy dotyczyły raczej zarzutu, który zgłosiłem z ostrożności. Argumentacją na zasadzie „nawet gdyby nie podzielić poglądów to powództwo należało oddalić bo…”. Wyrok obroniłby się i bez tych rozważań, były zatem zbędne jeśli chodzi o cel. Ale sąd pokazał ze ma odwagę myśleć a nie tylko posługiwać się wyszukiwarką orzecznictwa SN.
I tych dwóch rzeczy życzę wszystkim sędziom w nowym roku – tzn. nie orzecznictwa SN i wyszukiwarki tylko odwagi i myślenia. Bez nich skundli się nam prawo równiez na etapie stosowania a nie tylko stanowienia

piątek, 31 grudnia 2010

Sylwestrowa nagroda Zgniłego Paragrafu.

Koniec roku skłania do wszelkiego rodzaju rankingów i podsumowań. Ponieważ procedura cywilna jest nie tylko moją praca ale pasją /a co każdy ma takie hobby jakie lubi/ zastanowiłem się komu przyznałbym w tej dziedzinie Moją Całkowicie Prywatną i Do Bólu Subiektywną Nagrodę Zgniłego Paragrafu oraz jej przeciwieństwo czyli Paragrafu Złotego.
Rok 2010 był rokiem szybko postępującego na wszystkich szczeblach zjawiska psucia prawa. Od straży miejskiej wynajmującej prywatne firmy do robienia zdjęć, przez prokuraturę, która pieski uważa za miłe stworzonka /o czym można poczytać tutaj http://prawoczylewo.blogspot.com//. Wczoraj rząd pokazał jak skutecznie okradać obywateli sprzedając to jako element polityki gospodarczej. Wydano wyrok zasądzający odszkodowanie dla dziennikarza rannego podczas interwencji policji. Aż po fascynujący wyrok ETPCz wskazujący, iż jak Kali kraść krowę to jest wszystko w porządku. A precyzyjniej, że narusza się godność buddysty polegającą na konieczności zachowania wskazań wiary i poszanowania wszelkich stworzeń dając mu w więzieniu do jedzenia mięso, w którym to więzieniu odbywa karę za gwałt. Nie znam się na buddyzmie, ale z wyroku wynika, że wiara ta zakłada możliwość zgwałcenia kobiety bylebyś zachował wegetarianizm.
Jak widać nie jest łatwo dokonać wyboru, bo konkurencja w tym roku niezwykle silna. Zamiast uzasadnienia albo tytułem wstępu bajka dla dorosłych.
Dawno, dawno temu był sobie kraj, w którym stale panował półmrok, ludzie byli nieszczęśliwi a nad całym krajem panoszył się cień Złego Generała. Rzekł Zły Generał „ludzie nas nie lubią”. Pokażmy im, że robimy czasami coś dla nich a nie tylko dla siebie. Zebrał Zły Generał całą grupę Nienajlepszych Generałków i  dawaj deliberować jak to sprawić żeby ludzie ich bardziej lubili. I wymyślił Zły Generał – nasi żołnierze robią co chcą prawo mają za nic a ludzie mają poczucie bezsilności. Dajmy im Wielką Maszynę do Prawa. Jak się zatnie zawsze będzie można poprawić samo prawo a maszyna będzie legitymizowała naszą władzę. Ponieważ silny był Zły Generał to Maszyna błyskawicznie powstała. A mocna była maszyna, bo i złożona z części, których jakość przez wszystkich była uznawana i wypalanych w wieloletnich bojach o prawo. Długo myślał Zły Generał jak ja nazwać i końcu wpadał na doskonały pomysł – nazwiemy ją Trybunał Konstytucyjny, ładna to nazwa i samym brzmieniem wrażenie na gawiedzi robi. Uruchomili zatem maszynę a ona od razu uzyskała świadomość własnej wyjątkowości. Rzekła zatem do Generała „jam jest ważna maszyna, wcale się ciebie nie boję, będę prawo oceniała tak jak uważam za słuszne”. A potem przyszli inni i zabrali Złemu Generałowi władzę /albo wedle niektórych wersji bajki sam ją oddał/. Zapomnieli, że o każdą maszynę trzeba dbać i  było z nią już tylko coraz gorzej.
Początkowo Trybunał Konstytucyjny był mocną kotwicą w często bezsensownym oceanie przepisów i sprzecznych interpretacji. Złożony z ludzi o niewątpliwym autorytecie prawniczym. Często orzekającym w sposób nieoczekiwany ale zawsze zgodnie z poczuciem sprawiedliwości. Tak dalece, że politycy bali się TK i zostawili sobie furtkę w postaci odrzucenia wyroków większością sejmową. A potem Ustawa Zasadnicza stwierdziła, że wyroki TK są ostateczne. I nagle zaczęło się coś w tej doskonale działającej maszynie psuć. Najpierw TK wyinterpretował sobie uprawnienie nie tylko do oceny  prawa ale i do jego stanowienia przez tzw. wyroki zakresowe. Niewtajemniczonym wyjaśniam jest to taki rodzaj wyroku, w którym TK stwierdza „przepis X jest niezgodny z Konstytucją jeżeli jest rozumiany tak i tak, ale jest zgodny jeżeli będziemy go rozumieli o w taki sposób”. Potem przestano orzekać na podstawie li tylko zgodności z normami wyższej rangi a zaczęto orzekać na podstawie politycznych i światopoglądowych przekonań poszczególnych sędziów. Następny etap był łatwy do przewidzenia – skoro orzeczenia zależą nie od prawa ale od przekonań to politycy uznali, że w ich dobrze pojętym interesie będzie zasilić TK jak największą liczbą sędziów, których przekonania będą zgodne z naszymi. I przestał być Trybunał miejscem poważnej refleksji o prawie; zmienił się w kolejną arenę sporów politycznych tutaj dla niepoznaki przebraną w płaszczyk rozważań jurydycznych.
Po tym jakże przydługim wstępie wszyscy zapewne oczekują, iż Zgniły Paragraf przyznaję za wybory nowych sędziów do TK. Nic bardziej mylnego. Upolitycznienie Trybunału nie jest niczym nowym i na miano wydarzenia nie zasługuje. Za to w mijającym roku udało się Trybunałowi pokonać kolejną barierę na drodze ku postępowi. Barierę elementarnej logiki.
Wydał otóż TK wspaniałe orzeczenie stwierdzające, iż niezgodne z Konstytucją jest wydawanie klauzuli wykonalności wyroku w sposób uproszczony. Każdy sędzia, do którego wpłynie wniosek będzie teraz musiał wydać odrębne postanowienie, ze wszystkimi szykanami, w szczególności uzasadnieniem. Mniejsza o szybkość i pewność prawa i sprawne jego egzekwowanie. Mniejsza o doręczenia takich postanowień i ich koszty. Mniejsza o godziny pracy sędziów – ich obowiązki obejmują tyle czynności luźno związanych z orzekaniem, że jedna więcej nie zaszkodzi. Na te kilkaset /czy w niektórych sądach kilka tysięcy/ postanowień rocznie zawsze znajdzie się czas. Państwo nasze bogate jest i stać je na tych wszystkich pieniaczy, którzy zamiast wytaczać powództwa przeciwegzekucyjne będą zażalać postanowienie o nadaniu klauzuli wykonalności, bo pieczątka krzywo przybita.
Siła systemu prawnego nie polega na jego represyjności. Nie polega nawet na autorytecie sądów, choć jest to przydatne. Z pewnością coraz mniej polega na autorytecie Trybunału Konstytucyjnego. Polega przede wszystkim na dwóch filarach. Na społecznym przekonaniu, że wyrok wydany jest sprawiedliwy. I na poczuciu, że wydany już wyrok zostanie wyegzekwowany. Że rozsądzenie sprawy w sądzie daje pewność sytuacji prawnej. Ciekaw jestem jaka część wyroków cywilnych jest wykonywana dobrowolnie. 10%? Mamy wszelkie powody, by przypuszczać, że odsetek ten jeszcze spadnie – po co od razu płacić, a może sąd coś pomyli w postanowieniu o klauzuli wykonalności i jeszcze z 5 latek uda się poodwlekać. Wszyscy uchylający się od prawa dziękujemy TK za stworzenie nam kolejnej okazji by wyrazić swą niechęć do poddania się wyrokowi sądu.
Po przeciwnej stronie było w tym roku również dużo zdarzeń zasługujących na miano Złotego Paragrafu ale o tym jak znajdę czas to jutro.     

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Święta jako kwestia statystyczna.

Trzy okresy w roku narażają prawnika procesowego na wzmożony wysiłek intelektualny i harówę do rozgrzania klawiatury i bólu opuszków. Przełom maja i czerwca czyli czas, gdy co bardziej odpowiedzialni sędziowie „czyszczą” swoje sprawy przed urlopami by nie zostawiać rozgrzebanych spraw na lato. Przełom sierpnia i września, gdy po urlopach wypada jakieś czynności w sprawach podjąć. I wreszcie mój ulubiony – druga połowa grudnia, gdy widmo sprawozdań statystycznych przymusza do zrobienia w sprawie czegokolwiek, by nie wyglądało, że sprawa leży i nabiera „mocy administracyjnej”. Niestety w tym ostatnim okresie „zrobienie czegokolwiek” z reguły oznacza nałożenie jakiegoś obowiązku na strony.
Z prawdziwą satysfakcją stwierdziłem, że i w tym roku się nie zawiodłem a reguła nie doznała wyjątków, które mogłyby jedynie spowodować konsternację. Poniedziałek 20.12. przyniósł /a dokładniej listonosz w tym dniu/ wiele wspaniałych zaproszeń do świętowania, zaś ich treść, a w niektórych przypadkach również  i termin przysłania jak zwykle skłaniają do refleksji natury ogólnej.  Ciesząc się, że nie jestem uczulony na papier zabieram się zatem do przekopywania przez nadesłaną pocztę.
Usłyszałem kiedyś pogląd z nauki zarządzania, iż wpierw należy sprawy zhierarchizować wedle stopnia ich pilności. Chyba guru od zarządzania nie miał do czynienia z terminami sądowymi, gdzie wszystko jest albo na zaraz albo na „jeszcze szybciej”. Spróbuję zatem podejścia na leniwca – w których sprawach mam już chociaż wyrobiony jakiś pogląd, żeby wysiłek ograniczyć do /zaledwie ;-)/ przeglądu orzecznictwa i komentarzy na jego potwierdzenie lub obalenie. Kwestię zarządzania czasem zostawię na potem.
Na pierwszy ogień idzie zatem postanowienie o umorzeniu z powodu cofnięcia pozwu przez stronę przeciwną. Na niejawnym, krótkie uzasadnienie, bo i  po co długie. Wszystko ok. Można by do szafy, ale na niewprawnego archiwistę czeka szykana – brak orzeczenia o kosztach. No niechby nawet oddalenie, ale po prostu nic nie ma. Wniosek o uzupełnienie w zasadzie niezbyt skomplikowany, problem w tym, że sąd, z którym nie mam jeszcze tego typu doświadczeń. Co na nasze przekłada się w ten sposób: „nie mam pojęcia czy już się tam przyjęła informacja, iż związek 351 § 1 z 361 KPC jest tego typu, że mam 14 dni”. Gdzieniegdzie się nie przyjęła. Tam mam na to dni 7,jak na zażalenie. Pójdzie na bok – jak da radę pójdzie w 7, jak nie to będę żalił odrzucenie. Guru z zarządzania byłby dumny.    
Drugie postanowienie już nie jest tak zabawne – odrzucenie mojego pozwu. Bez wątpienia 7 dni. Ładne uzasadnienie na brak drogi sądowej, orzecznictwo jak się patrzy tylko do stanu faktycznego się ma nijak. Z całym wywodem się zgadzam od strony prawnej ale źle ustalono rodzaj dochodzonej należności. Postanowienie z końca listopada; ciekawe czemu przyszło akurat przed świętami?. Dobrze, że zażalenie prawie gotowe – pisałem o tym w piśmie procesowym, bo odrzucenie wnosił mecenas z drugiej strony. Dorobi się do tego na szybko zarzuty i będzie jak znalazł. Szlus na koniec kolejki.
Kilka nakazów idzie ad acta – czekam na sprzeciwy. Miłe zaskoczenie – chwycił mój wniosek przekazanie sądowi warszawskiemu sprawy i nie trzeba będzie jeździć po rubieżach Rzeczypospolitej. Sąd też człowiek i prezent na święta czasami zrobi. Zapisuje w notesie który sąd i który sędzia – pisma procesowe będę pisał połowę krótsze; na życzliwość trzeba odpowiadać życzliwością.
Po mentalnym powrocie z pogranicza Polski czekają na mnie działa dużego kalibru. Pierwsze w postaci pozwu z górą załączników. Praktyka podpowiada, że połowa z kwitów nie ma znaczenia dla sprawy, ma za to znaczenie dla ustalenia wysokości wynagrodzenia pełnomocnika więc nie może ich przy pozwie zabraknąć. Gorzej, że 7 dni na odpowiedź i pierwsza rozprawa w połowie stycznia. Ciekaw jestem jak mam w ciągu tych siedmiu dni obejmujących święta uzyskać cokolwiek od klienta, w szczególności jego pogląd na wysuwane roszczenia. Na szczęście pouczenie o rygorze tylko z 206 więc się będzie sztukować argumenty w miarę ich uzyskiwania. Swoją drogą ciekawy efekt sprzężenia zwrotnego. Sąd będzie na mnie wściekły, że nie podniosłem wszystkiego od razu i będzie trzeba wyznaczać parę rozpraw. Niechby dał szansę to odpłaciłbym tym samym. Pilność sprawy nie pozwala? Prezentata na pozwie z czerwca, opłacony od razu, mecenas z wyboru, zwolnienia od kosztów brak. Ja wszystko rozumiem, ja przecież po aplikacji panie sędzio i swoje w sekretariatach sądowych widziałem. Tylko czemu panie sędzio 7 dni? Nie dałoby się chociaż 14 a rozprawę za miesiąc? A nie daj Boże poczta się spóźni i nie dojdzie przed rozprawą to dopiero oberwę od sądu.
Następna sprawa to prezent nie tylko dla mnie ale i rodziny. Opinia biegłego. Zastrzeżenia i wnioski proszę zgłosić w terminie 7 dni. Z rygorem z 207 § 3 KPC. Może dzieci będą miały jakiś pomysł, bo widoków na zabranie się do czytania przed weekendem nie ma. Pewna równowaga  przyrody będzie zachowana – sędzia pisze swoje uzasadnienia weekendami i po nocach, ja będą pisał zarzuty do opinii.    
 
Stanowisko do opinii biegłych, odpowiedź na nowy pozew, zażalenie na postanowienie i wniosek o uzupełnienie postanowienia. Na 5 dni roboczych i 3 dni świąt. Coś mi mówi, że praca nad statystyką sądów powoduje, że o swojej statystyce mogę zapomnieć, bo zaległych pozwów przed sylwestrem nie napiszę. Wepchnęły mi się jeszcze przed nie dwie odpowiedzi na apelacje, których terminy upływają wcześniej.  

Na koniec stosu papierów wisienka na torcie. Temat na osobny wątek i kiedyś go z pewnością poczynię. Wezwanie do złożenia w terminie 7 dni odpisów dokumentów potwierdzonych za zgodność. Czwarte takie wezwanie. Czwarte od czasu kiedy na wezwanie sądu złożyłem do akt sprawy oryginały. Przykro mi, nie potwierdzam kopii jak nie mam oryginałów takich cudów nawet w święta nie robię.