wtorek, 12 kwietnia 2011

Nie bądź dywan czyli o durnym formułowaniu CV.

Z racji paskudnej przypadłości polegającej na kierowaniu zespołem zostałem zmuszony do przeprowadzenia w ostatnich dniach procesu rekrutacji. Procesu tego nie lubię bo zmusza mnie do obcowania z tymi cechami, które ludzie uważają za szczególnie istotne w pracy prawnika, a co za tym idzie godne wyeksponowania. A nie są to cechy, które szczególnie lubię u kogokolwiek. Szczerze mówiąc większość ludzi myśli ze prawnik musi być skrzyżowaniem psychopaty z Mowglim wychowanym w dżungli i stara się tak zaprezentować. Ostatnie dni były dla mnie szczególnie trudne bo zmuszony byłem do jednoczesnej rekrutacji na stanowisko prawnika do tego, co uczenie rózne głąby od zarządzania nazywają litigation, ja zaś "kauzyperdą bojowym" oraz równolegle na stanowisko asystenta od prostych pism i obsługi ksero. Ciężki ten wysiłek zaowocował szeregiem przemyśleń dotyczących tego czego absolutnie nie robić jeśli się chce dostać tego typu prace.
oto garść porad

1. Miej człowieku jakieś zainteresowania. Do wyrzygania doprowadzają mnie CV, w których po kilku stronach doświadczenia w kancelariach czy praktyk w sądach czytam "hobby: prawo takie lub inne, postepowanie owakie". Czyli co? harujesz bracie po 10 godzin w robocie nad pismami, przychodzisz do domu i czytasz do poduszki KPC? Jesteś świrem? Robotem? Boisz się ludzkich odruchów?

2. Wykaż się minimum koncentracji. Co najmniej 10 listów motywacyjnych zaczynało się od kwestii "już w brzuchu mamusi marzyłem o pracy w Państwa firmie" ale adresowane były do kogoś innego. Jestem drugim wyborem, bo się nie udało spełnić marzeń? To spadaj. Jak mi apelacje wyślesz  do złego sądu to sp... sprawe.

3. Czytaj ze zrozumieniem. Jak pisze w ogłoszeniu "wykształcenie prawnicze lub ostatnie lata studiów prawniczych" to co to może znaczyć? Hm...? pewnie jak jesteś po AWF-ie też się nadasz. Wysyła delikwent po psychologii albo politologii CV na takie ogłoszenie a potem się żali  w gazetach "oj nie ma pracy dla absolwentów wysłałem trzysta w ostatnim tygodniu i nic, nawet się nie odezwali". Po co mam sie odzywać? Żeby ci powiedzieć, że nie umiesz czytać panie magistrze?

4. Nie wszystko musisz napisać. Dobre pisanie to przede wszystkim sztuka skreślania. Napisz to co istotne. Wybrałem do rozmów zdecydowanie więcej jednostronnicowych CV z konkretami niż takich, które na kilku stronach mają wspominki typu w '96 pracowałem w Kołobrzegu na zmywaku a w 2000 robiłem konferencje wegetarian pt. "Żryj szpinak". Będziesz startował na szefa kuchni to zdążysz to wpisać a wywalisz studia prawnicze.

5. Nie bądź dywan. A przynajmniej tego nie pokazuj. Dywan to ktoś kto chce się rozwijać w wielu kierunkach. Studia socjologiczne, kurs zamówień publicznych, nauki polityczne  na uniwersytecie tu, a filozofia tam. A niemalże bym zapomniał w międzyczasie zrobiłem studia prawnicze. Szczerze podziwiam ale cie nie zatrudnię bo chcę kogoś do roboty. Będziesz trzaskał takie same pozwy to mi sie po miesiącu znudzisz i albo sie pożegnamy albo będziesz siedział sfrustrowany i odwalał fuszerke.

6. Zachowaj minimum szacunku dla tego kto będzie czytał. Do łez /ze śmiechu/ doprowadziło mnie CV, w którym pierwsza strona była złożona z kolorowego zdjęcia apetycznej blondynki w koszulce z krótkimi ramionkami i kilku referencji typu byłam hostessą tutaj i tam, a na końcu drugiej drobnym maczkiem informacja "jestem w trakcie robienia doktoratu z nauk prawnych w ...." Naprawdę myslisz dziewczyno, że myślę fajfusem? Chciałabyś pracować w takim miejscu i z takim szefem?  

i chyba najważniejsze:

7. Błagam,błagam, błagam. Nie korzystaj z szablonów do pisania CV. Jeśli musisz to obejrzyj jak wyglądają i napisz samemu zachowując z grubsza układ. Znamienne, że absolwenci tej samej uczelni korzystają z tego samego szablonu. Uczą ich tego na szymelach czy co? Jak masz zrealizować podstawowy cel wysłania CV czyli wyróżnienie się z tłumu jeżeli masz takie samo CV jak 10 przed tobą i 10 po?

* Wszystkie powyższe przykłady są oparte na autentycznych CV, wyjąwszy tytuł konferencji wegetarian, która w rzeczywistości nazywała się "sport i szpinak". Tak czy siak nie znosze szpinaku.   

wtorek, 11 stycznia 2011

Sędzia jaki jest (nie)każdy widzi

Ulubionym rodzajem moich sędziów nie są wcale tacy, którzy zawsze uwzględniają moje stanowisko. Owszem wygrana to sprawa przyjemna, ale kiedy mam poczucie, że wygrałem niesłusznie zawsze lekki niesmak pozostaje. Nie wielbię bezgranicznie sędziów miłych i uprzejmych, bo choć zawsze lepiej procesować się w dobrej atmosferze to sędzia nie jest od tego żeby go lubić. Dobrze, gdy sędzia sprawnie organizuje przebieg postępowania, choć nie jest to umiejętność niezbędna zwłaszcza jak ma dobrego protokolanta, który zadba o sensowne terminy. Jest natomiast cecha, bez której nawet chodząca encyklopedia prawa nie nadaje się do orzekania w sprawie czapki gruszek. To cechą jest odwaga podejmowania decyzji. „Świetny z niego żołnierz, ale mało decyzyjny” powiedział kiedyś Napoleon, gdy spytał go marszałek Ney czemu nie awansuje wyróżniającego się oficera na generała. „Świetny sędzia ale boi się podjąć decyzji” to zdanie, które zawiera sprzeczność w swej treści.
Sędziemu, który potrafi podjąć decyzję, a  co najważniejsze potrafi ją podjąć w rozsądnym czasie naprawdę wybaczyć można bardzo dużo. Przykłady można mnożyć w nieskończoność co zapewne nie ma sensu, ale ku uciesze czytających kilka wypadałoby podać. Nie mam przykładowo pretensji do sędziego, który – w ramach szykany za zgłaszanie zastrzeżeń w trybie 162 KPC – wyznaczał mi rozprawy w mieście oddalonym o 700 km na godzinę 8 rano w poniedziałek. Nie mam do niego pretensji, bo potrafił na pierwszej rozprawie ocenić wszystkie zgłoszone wnioski dowodowe i określić, które dopuszcza i kiedy chce je przeprowadzić, a które oddala i dlaczego. Z uśmiechem wspominam panią sędzię, która  przedstawiła 40 minutowy wykład na temat prawa /a konkretnie jego nieznajomości przeze mnie i pełnomocnika drugiej strony ;-P/, bo potrafiła go zakończyć decyzjami odnoszącymi się do wszystkich aspektów dochodzonego roszczenia.
Być może osobom, które z sądem mają do czynienia sporadycznie wydaje się, że właśnie takie działanie jest podstawowym obowiązkiem sądu i jest to standard a nie wyjątek. /Z naciskiem na „sporadycznie” i „wydaje się”/. Rzeczywistość wymiaru sprawiedliwości nie jest określana przepisami procedury lecz wszechogarniającym strachem przed uchyleniem wyroku w sądzie wyższej instancji i zepsuciem sobie tym statystyki. Strach tego typu paraliżuje procesy zarówno od strony organizacyjnej, jak i merytorycznego orzekania.  W tej pierwszej sferze przez bezrefleksyjne dopuszczanie wszelkich zgłoszonych wniosków dowodowych, bez względu na to czy mają sens czy nie. Przez uzupełnienie wniosków  działaniem sędziego z urzędu. Przez samodzielne formułowanie tez dla biegłego nawet, gdy strona jest reprezentowana przez profesjonalistę, a skrajnych wypadkach modyfikowanie takich wniosków przez zmianę dziedziny biegłego. W jednym przypadku odbębniłem 4 terminy i 6 miesięcy postępowania tylko z tej przyczyny, iż sąd zastanawiał się „jakie by tu jeszcze dowody przeprowadzić” choć obie strony zgodnie stwierdziły że stan faktyczny sprawy został wystarczająco wyjaśniony i sprawa „dojrzała do wydania wyroku”. W innej sprawie rozprawa miała 4 terminy mimo, ze obie strony reprezentowane przez profesjonalistów zgodnie stwierdziły, ze stan faktyczny sprawy nie jest sporny, zaś spór dotyczy jedynie interpretacji prawa i nie zgłosiły żadnych wniosków dowodowych. 4 terminy były poświęcone wnioskom, które sąd powołał z urzędu na okoliczności, które nie były sporne. Przykłady te podaje, że usprawiedliwić tezę, iż decyzyjność jest raczej w sądzie cywilnym wyjątkiem niż regułą. Dla sprawiedliwości dodajmy, iż strach przed uchyłem wyroku nie jest pozbawiony podstaw, bo sądy drugiej instancji często uchylają wyroki z przyczyn, które można by określić mianem pretekstów a nie uzasadnienia prawnego dla uchylenia.
Funkcjonując w takiej rzeczywistości każde odstępstwo od utartych schematów orzekania po linii dawania minimum pretekstów sądowi wyżej instancji do przyczepienia się do wyroku zasługuje na uwagę i docenienie. Szczególnie w mijającym roku zapadły mi w pamięć dwie sprawy – sędziów je prowadzących będę szanował choćbym przegrywał u nich wszystkie pozostałe sprawy. Zarówno uzasadnienie, jak i sam opis sytuacji nagradzanej zrozumiały będzie zapewne jedynie dla prawników, tym niemniej nie jest to blog o sadzeniu i pielęgnacji kapusty, więc je przedstawię.
Pierwsza sprawa dotyczyła wniosku o przewrócenie terminu na apelację. Powód reprezentowany przez adwokata, któremu zapomniało się powiadomić klienta o wyroku. Sprawa prosta jak konstrukcja cepa – po otwarciu pierwszego lepszego komentarza wysypuje się multum orzeczeń o tym, że zaniechania pełnomocnika są jak zaniechania strony i niedotrzymanie terminu wynika wtedy z winy strony. Proste oddalenie wniosku a uzasadnienie samo się pisze. Na rozprawie pełnomocnik wnosi o przesłuchanie strony a strona zeznaje, iż o wyroku dowiedziała się kiedy wystosowała do przeciwnika propozycję ugodową a ten jej w połowie lipca odpisał, że sprawa już została prawomocnie przesądzona. Na takie dictum zmieniłem stanowisko i wniosłem o odrzucenie wniosku a nie jego oddalenie, bo wniosek był z polowy sierpnia a art. 169 § 1 KPC zawiera tygodniowy termin zawity. Adwokat zczerwieniał wniósł o ponowne uzupełniające przesłuchanie strony wypychając klienta  niemalże siłą. Tenże zmienił zeznania „to chyba było jednak już w sierpniu” a po  odebraniu od niego przyrzeczenia i pouczeniu o odpowiedzialności za fałszywe zeznania już w ogóle niczego nie pamiętał. Decyzja była o tyle ciekawa co niespodziewana  - sąd wniosek.odrzucił. Pani sędzia, przepraszam Pani Sędzia nie dała wiary wyjaśnieniom przy ponownym wysłuchaniu i wskazała, że ewidentnie delikwent został między jednym a drugim słuchaniem pouczony przez pełnomocnika. Dlaczego o tym piszę? Bo sąd miał do wyboru rozwiązanie proste, z mocnym uzasadnieniem i bez szans na skuteczne wniesienie środka zaskarżenia czyli oddalenie wniosku ze względu zawinione niedotrzymanie terminu na apelację. Zamiast tego wybrał rozwiązanie trudniejsze, wymagające większego wysiłku przy uzasadnieniu a wybrał je tylko dlatego że UWAŻAŁ ŻE BYŁO SŁUSZNE. Czapki z głów.
Druga sprawa jest prostsza i bardziej zrozumiała dla laików. Otóż w uzasadnieniu wyroku /poziom okręgu/ znalazłem półtorastronicowe rozważania polemiczne z wyrokiem Sądu Najwyższego. Nie miały istotnego znaczenia dla sprawy dotyczyły raczej zarzutu, który zgłosiłem z ostrożności. Argumentacją na zasadzie „nawet gdyby nie podzielić poglądów to powództwo należało oddalić bo…”. Wyrok obroniłby się i bez tych rozważań, były zatem zbędne jeśli chodzi o cel. Ale sąd pokazał ze ma odwagę myśleć a nie tylko posługiwać się wyszukiwarką orzecznictwa SN.
I tych dwóch rzeczy życzę wszystkim sędziom w nowym roku – tzn. nie orzecznictwa SN i wyszukiwarki tylko odwagi i myślenia. Bez nich skundli się nam prawo równiez na etapie stosowania a nie tylko stanowienia